Roman

Roman

sobota, 31 sierpnia 2013

Jak to było na Wołyniu?

Publikuję zamieszczone poniżej świadectwo
za przyzwoleniem mojego przyjaciela - B.C.
Tak było..... – (1943)

….uduśmy uduśmy go  matuniu, bo jeśli zacznie płakać znajdą naszą kryjówkę tutaj  i wymordują nas wszystkich - szeptała bladymi ustami do karmiącej mnie piersią mamy, drżąca i sparaliżowana  potwornym  strachem moja pięcioletnia siostrzyczka Lizia. Przed momentem przez  piwniczne wąskie podłużne otwory naszej kryjówki, usytuowanej poziomo tuż nad  powierzchnią ziemi, częściowo  przysłonięte rozrzuconym w nieładzie  sprzętem rolniczym, zarośniętym kępami trawy, widziała z odległości zaledwie  niewielu  metrów, jak jeden z  wieloosobowej grupy ukraińskich bandytów dopadł wybiegającą z domu dziewczynkę. Przewrócił  ją kopnięciem filcowego buciora, a następnie  trzymając za nóżki przerażone dziecko, zamachnął nią w powietrzu i roztrzaskał jej maleńką główkę o żelazny dyszel pługa, stojącego nieopodal szopy,  pod którą w piwnicy  byliśmy ukryci. Drgające konwulsyjnie ciało dziecka, oprawca rzucił pod ścianę tak, iż przysłoniło z zewnętrznej strony szczelinę przy której  patrząc na podwórko wsparta na palcach, przed chwilą stała maleńka Lizia, podtrzymywana przez, naszą ukrywającą się od dwóch lat u cioci Hanusi siostrzyczkę dwunastoletnią żydóweczkę Ester.
Krzyki mordowanych na podwórzu polskich osadników, nieszczęśników, którym nie udało się schronić przed szalejącymi siepaczami, wypełniały straszliwym echem ciemne, wilgotne wnętrze  niskiej piwnicy, w której  wraz z dużą grupą   kobiet i  dzieci  znaleźliśmy  nasze schronienie.

Wiele z nich – klęcząc, zastygłe z przerażenia, zbite w kilkuosobowe  grupki modliły  się bezgłośnie. One  także były niemymi świadkami tej nieludzkiej zbrodni,  która rozgrywała się w zasięgu ich wzroku.
***********

Urodziłem się 31 Lipca 1943, we Włodzimierzu na Wołyniu. 
Opisany tu dramat  miał  miejsce w połowie miesiąca sierpnia 1943 roku we wsi Wodzinek w pobliżu Włodzimierza Wołyńskiego.
W czasie największej fali  terroru – bestialskich rzezi dokonywanych przez  ziejących nienawiścią bandziorów ukraińskich - wykolejeńców takich zbrodniczych organizacji jak - UPA - OUN, mordujących bezbronną ludność Polską i wszystkie nie ukraińskie mniejszości tam zamieszkujące– ich hasło  wtedy – PANOW LAHIV BUDYM REZATY .

Mój Anioł Stróż po raz pierwszy w moim krótkim życiu osłonił mnie swym skrzydłem.
*****

[6] Aktywność pozaziemskich istot (ciąg dalszy)

Wracając do tematu promieniowania - Dani Jakobi, sąsiad pani Karmel, stwierdził ze zdziwieniem, że chroniczna artroza, z powodu której cierpiał od lat ustąpiła. Nie musiał już podpierać się laską. Avi Greif, który cierpiał od kilku lat na podagrę, po prowadzeniu badań w gminie Kadima stwierdził również ze zdziwieniem, że objawy jego choroby zniknęły. Jeśli tego typu reakcje pozwolimy sobie nazwać pozytywnymi, to reakcja Ciporet, może być nazwana negatywną, jednak pamiętajmy, że nie zawsze pojęcia, którymi posługujemy się wręcz automatycznie, muszą być właściwe i odpowiadać rzeczywistemu stanowi rzeczy. Reakcje fizycznego ciała na elektromagnetyczne impulsy z zewnątrz są tu interpretowane subiektywnie. Jako holoterapeuta (od lat praktykuję - jeśli można to zajęcie tak nazwać - medycynę holopatyczną) - wiem co mówię... Zanik symptomów nie musi oznaczać uzdrowienia. Leczenie a uzdrowienie to nie ten sam proces.


    To niebezpieczne myśleć tego typu ludzkimi kategoriami:
    Pozbyliśmy się objawu = powrót do zdrowia.
    Naturopatom i homeopatom znane jest zjawisko nagłego pogorszenia się stanu zdrowia po pierwszych zabiegach lub z początkiem leczenia,; często nie obywa się też bez psychoterapii zanim pacjent poczuje się lepiej. Często też droga prowadzi przez chorobę do zdrowia. Ważnym czynnikiem w procesie leczenia są motywy terapeuty. Czy kieruje się egocentrycznymi przesłankami lub też innymi, z których nie zdaje sobie sprawy?
    Kto nie nauczył się jeszcze stawiać znaku zapytania za każdym pewnikiem, za każdą diagnozą - lepiej żeby się do tego przyzwyczaił już teraz. Nie znam innej drogi wiodącej do wolności ducha i myśli. Nie można całkowicie wyzdrowieć bez uprzedniego wyzwolenia się od wierzeń, pojęć, mniemania, uprzedzeń, idei, aksjomatów i dogmatów. Zdrowy człowiek to ten, kto wyzwolił się od samego siebie. O tym wiedzą też m.in. giganci studiujący nasze profile psychologiczne i ludzkie słabości.

    Wróćmy jednak do tematu:



    Minęło kilka miesięcy i Barry ponownie odwiedził panią Karmel i raz jeszcze przebadał piktogram za jej domem. Okazało się, że krąg nie uległ zmianie. Zdrowo sceptyczny Barry opisuje swoją wizytę u Ciporet następująco:
    Zbliżyłem się kręgu piaszczystej gleby. Prawie nic tu nie rosło. Ciporet uprzedziła mnie, że nie należy przebywać zbyt długo w tym miejscu. Nie mogłem się jednak powstrzymać, bo zamierzałem dokładnie przeszukać teren w celu znalezienia ewentualnych dodatkowych śladów pozostawionych na miejscu lądowania, które może przeoczyli badacze przede mną. Kopałem przez dwadzieścia minut w różnych miejscach. Wykopywałem kawałki drzewa i plastiku, które tkwiły pomiędzy korzeniami spalonych roślin, ale niczego nie znalazłem.
    W pewnej chwili poczułem się bardzo, bardzo niedobrze... To tak, jak czuje się człowiek, gdy zachoruje na grypę. Powiedziałem pani Karmel, że chyba zasugerowała mi, że poczuję się w tym miejscu niedobrze, ale Ciporet wyjaśniła mi, że to nie prawda. Każdy z badaczy, który pozostawał zbyt długo na obszarze piktogramu lub w jego bliskości czuł się jakby zachorował nagle na grypę".

    Z pomocą specyficznej techniki, te latające obiekty mogą być widoczne ludzkim okiem, bądź też podnieść częstotliwość własną do poziomu, na którym stają się dla ludzkiego oka niewidoczne. Ten proces nazywany jest pospolicie materializacją i dematerializacją. (Szwajcaria i Japonia pracują już nad tym projektem). Tak sobie myślę, że aktywność niektórych cywilizacji w naszym świecie, aktywność elektromagnetycznej natury, z której my nie zdajemy sobie w pełni sprawy, może wywoływać w naszych ludzkich ciałach objawy, które interpretujemy jako atak wirusa powodującego grypę lub ... jakąś odmianę raka, np. leukemię...
    Dla pozbawionych skrupułów producentów szczepionek pojawia się tu jedyna w swoim rodzaju okazja do robienia dużych pieniędzy, ale i do odpokutowania. Koncerny te powinny pomyśleć o wyprodukowaniu szczepionki uodporniającej ludzkie ciało na elektromagnetyczne promieniowanie pozaziemskich statków kosmicznych.

    Istnieje jeszcze jeden aspekt tego zjawiska. Wszyscy żyjemy dziś w świecie, w którym setki milionów ludzi używa piecyków mikrofalowych, miliardy ludzi posiada komputery i laptopy, wszędzie roi się od masztów i anten, w rękach nieodpowiedzialnych ludzi (a może kolaborantów) znajduje się technologia HAARP i jej podobne. Nasze naturalne środowisko zostaje na naszych szeroko zamkniętych oczach (jak to trafnie ujął Stanley Kubrick... modulowane. Dla nas nowe warunki elektromagnetyczne mogą oznaczać wyginięcie zjawiska w czasie zwanego przez pewne cywilizacje - hybrydą homo sapiens. Dla tych, którzy przygotowują dla siebie planetę Ziemię, tworzenie wokół niej atmosfery o specyficznej częstotliwości elektromagnetycznej oznacza - PRZYSZŁOŚĆ. W obliczu tego typu zagrożenia nie można już liczyć na obronę ze strony armii, rządów, a w szczególności nie liderów instytucji religijnych. Ich świat jest bezradny i bezbronny. Tu nie pomoże broń jądrowa ani czarna magia. W tej sytuacji pomoże tylko indywidualne wprowadzenie się w jeszcze wyższą częstotliwość, a to oznacza poszerzenie zdolności percepcyjnych i horyzontu świadomości. 

    • Z końcem lutego 1993 roku, późnym wieczorem wyszła z domu w Tel Avivie, pani Ginat Aharoni i pojechała na północ w kierunku Natanii, aby odebrać ze stacji kolejowej w Tel Ichak, swoją matkę. W pewnej chwili przeleciało nad jej autem na wysokości zaledwie kilku metrów bardzo intensywne światło. Gdy przyjrzała się uważnie, zauważyła, że był to okrągły obiekt  o średnicy 12-13 metrów..., którego obręcz stanowiło ponad dwadzieścia błyskających pomarańczowym światłem "reflektorów". Światła te pulsując, jakby krążyły wokół kulistego obiektu w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegaraOd czasu do czasu jedno z tych świateł gasło, co jej zdaniem powodowało złudzenie ruchuCałe to wydarzenie trwało chyba kilka sekund. Wystarczyło jej jednak, aby zrozumieć na co patrzyła: - "To, co wówczas widziałam..., myślę..., nie ma konwencjonalnego wytłumaczenia...".

    Być może pani Aharoni widziała ten sam obiekt, który wylądował obok szosy Tulkarem - Natania, tego samego wieczoru kilka godzin wcześniej, około godziny 20.00; - te same parametry, te same pomarańczowe pulsujące światła... Taki sam obiekt kilka minut wcześniej widziany był tuż nad ziemią w miejscowości Kfar Jona. Tak przynajmniej opisywali go kierowcy wielu samochodów, którzy  zatrzymali się wzdłuż szosy, aby przyjrzeć się czemuś, co tam nie powinno być, a co z pewnością nie było ani nasze, ani - dzięki Bogu - wyprodukowane w jednym z krajów arabskich...
    W pewnej chwili obiekt uniósł się powoli w górę i odleciał na północ.
  • 30 marca 1994 roku wczesnych godzinach porannych na podwórku Ciporet Karmel znów wylądowali giganci i znów pozostawili piktogram wysuszonych, odwodnionych roślin. Tym razem Anakim - jak nazywali te istoty Sumerowie i dzisiejsi Izraelczycy - pozostawili jako ślad po sobie tłustą, czerwoną ciecz w miejscu lądowania. Ciecz tak okazała się szkodliwa dla ludzkiego ciała jeszcze bardziej niż po ich pierwszym lądowaniu.



    Jako pierwsza doświadczyła tego badaczka zjawisk paranormalnych Rachel Hendel: "Zebrałam tę ciecz i wypełniłam nią fiolkę. Gdy wróciłam do domu przyszło mi do głowy, że przecież materiał ten może być radioaktywny lub w inny sposób szkodliwy dla zdrowia.
    Nagle spanikowałam! Pozbyłam się fiolki, umyłam ręce, ale ta ciecz pozostała na skórze. Wyszorowałam obie dłonie jeszcze raz... i jeszcze raz, ale dopiero po upływie kilku dni udało mi się pozbyć tej magnetycznej substancji... Ciekawe, że choć nie była ona kleista i z łatwością mogłam ją sprać z mojego ubrania, to jednak ze skóry dłoni nie chciała zejść. Na szczęście nie spowodowało to u mnie jak dotąd żadnych zdrowotnych komplikacji".

    31 marca, za domem pani Ciporet Karmel pojawił się trzeci już trzeci z rzędu wypalony krąg. Badacze, którzy przybyli do gminy Kadima znów zebrali sporą ilość świecących kawałków i opiłków materiału, który znaleźli w miejscu lądowania. Jak to przeważnie bywa z ludźmi, którzy przeżyli spotkania trzeciego stopnia z istotami lub inteligentnymi humanoidami z innych światów, tak też Ciporet zaczęła nagle widzieć aurę wokół twarzy ludzkich, co doprowadziło ją do wniosku, że zbudziła się w niej moc uzdrawiania ludzi. (To samo opowiedział Ami Achraj).
    Na tych opłaconych przez "pewne kręgi" i na naturalnych sceptyków czekała jeszcze jedna, niewygodna niespodzianka. Do grupy składającej się z pani Karmeli, jej sąsiadów i kilku badaczy UFO - uznawanych przez "domyślnych" sceptyków za tajnych agentów służb specjalnych, dołączyła pani Szoszana Jehud, skarbniczka gminy Kadima. Skarbnicy i księgowi specjalnie nie poświęcają swego czasu na studia parapsychologiczne i paranormalne.  Pani Jehud zjawisko UFO po prostu do tej pory nie interesowało...,  przynajmniej do dnia 31 maja 1993 roku.


    O godzinie w pół do trzeciej nad ranem jakiś hałas wytrącił ją ze snu.
    Coś musiało spaść na podłogę - pomyślała. Dźwięk ten podobny był do tego, jaki powoduje spadający na podłogę ze ściany obraz. Gdy otworzyła oczy zauważyła, że koło jej łóżka stoi niezwykle wysoki humanoid. Po prostu stał w bezruchu... Stał i patrzył się na mnie.
    Szoszana przestraszyła się, bowiem nie była pewna, czy wciąż jeszcze śni, czy też już się zbudziła.
    (Tymi samymi słowami tysiące ludzi na całym świecie którzy się między sobą nie znają opisuje identyczną scenę niezależnie od wyglądu zewnętrznego istoty; może to być niskiego wzrostu szarak, smagły Indianin o złotych oczach lub wysoki blondyn o niezwykle niebieskich oczach).

    W pewnej chwili ta niebywale rosła postać zwróciła się do niej telepatycznie:
    - Nie bój się, nie zrobię ci nic złego. - Po tych słowach obszedł dookoła jej łóżko rozglądając się wokoło. W sypialni świeciła się lampka i było wystarczająco jasno, abym mogła mu się przyjrzeć; był doprawdy wysokiego wzrostu, co najmniej 2,5 metra wysokości, szczupły i łysy.
    (To ciekawe, że w ostatnich latach na wszystkich kontynentach wielu, młodych nawet, mężczyzn goli sobie głowy. Łyse pały stały się nagle modne. Ciekawe co stanowi źródło tego trendu? Nie zapominajmy, że jak długo człowiek nie żyje świadomie, tak długo wierzy, że to, co robi, robi z własne nieprzymuszonej woli).

    Szoszana: "Jego oczy były okrągłe. Miał przenikliwy wzrok. Jego twarz była również okrągła. Gdy się poruszał, wyglądało to tak, jakby chodził w powietrzu, a nie po podłodze. O ile dobrze pamiętam, to wizyta ta ... tak mi się wydaje...trwała kilka minut, a potem gigant odwrócił się i wyszedł z mojej sypialni... przez ścianę".

    Szoszana nie mogła już teraz zasnąć.
    Swędziało mnie strasznie całe ciało... drapałam się i drapałam... a przecież do tej pory nigdy się nie drapałam. To wygląda mi na jakąś reakcję... nietypową dla mnie... to bardzo dziwne... Po upływie chyba dwóch godzin wstałam z łóżka i wyszłam na balkon. Wtedy zauważyłam te dwa kręgi, które pojawiły się na trawie przed moim domem.
    (Można wyczuć, że Szoszana - tak jak inni ludzie na całym świecie opowiadając o tego rodzaju prze życiach - mają trudność z określeniem upływu ziemskiego czasu).

    W pewnej chwili poczułam się tak śpiąca, że musiałam wrócić do sypialni i położyć się. Gdy się zbudziłam wydawało mi się, że spałam twardo przez całą noc.

    (Przypominam sobie jak to z początkiem lat 80-tych minionego wieku przebywając na maleńkiej wysepce należącej do polinezyjskiego archipelagu Tuamotu, siedziałem z moją partnerką i parą przyjaciół przed namiotem obserwując niebywale niski, gwieździsty pułap południowego nieba. Czuliśmy się jak w ogromnym planetarium. Na wysepce nie było oczywiście świateł elektrycznych. W pewnej chwili zauważyliśmy gwiazdę, która zaczęła się poszerzać i pulsować jakby kolorami tęczy. W chwilę później gwiazda ta była już całkiem blisko nas i zmieniła swój kształt na wielką kolorową, mydlaną bańkę o średnicy około 4 metrów. Ta bańka mydlana unosiła się przez jakiś czas nad wyspą, po czym kolebiąc się opadła jeszcze niżej, jakby lądując na wyspie. Szacuję, że była od nas oddalona o niecałe 200 metrów. Widząc to mój przyjaciel Bodo przyniósł z namiotu dużą lornetę przez którą wszyscy staraliśmy się zidentyfikować ten tęczowo pulsujący obiekt. Jednak nadal widzieliśmy tylko kolorową bańkę mydlaną, pulsującą kolorowymi światłami. Co ciekawe nie zerwaliśmy się na równe nogi i nie pobiegliśmy w tym kierunku spontanicznie, lecz nie zastanawiając się w ogóle dlaczego, rozeszliśmy się bez słów do naszych namiotów i od razu usnęliśmy!).

    Wracamy z Polinezji Francuskiej do gminy Kadima w Izraelu:
    Pani Jehud opowiedziała sąsiadowi, co stało się jej ubiegłej nocy i ze zdziwieniem usłyszała, że sąsiad rozmawiał już z kilkom mieszkańcami osiedla, którzy opowiadali, że widzieli w nocy UFO. Razem z sąsiadem udali się na miejsce za jej domem, aby obejrzeć powstałe tam podczas nocy dwa kręgi o średnicy cztery i pół metra każdy. Trawa rosnąca w kręgu wygląda tak , jakby  zamieszana ogromnym wiosłem z ruchem zgodnym ze wskazówkami zegara. Jej drugi sąsiad, pan Josef Ichak przyniósł z domu magnetometr, z pomocą którego przebadał kręgi i ich otoczenie. Szczególną uwagę poświęcił na przebadanie sypialni Szoszany jak i stwierdził, że promieniowanie magnetyczne w tych miejscach jest ekstremalnie wysokie.
    Przybyli na miejsce badacze zebrali z kręgów - tak jak przed domem pani Karmeli - czerwoną substancję, którą przesłali do zbadania w izraelskim Instytucie Biologii. 

    Szoszana, tak jak Ciporet przez kilka następnych dni cierpiała z powodu dreszczy, nudności, biegunki i silnych bólów głowy. Gdy już wróciła o siebie, udała się raz jeszcze na miejsce, w którym znajdowały się oba kręgi i wtedy wszystkie dolegliwości wróciły. W tej sytuacji pani Jehud postanowiła nie używać drzwi od podwórza i wchodzić do domu tylko przez drzwi frontowe.

    W owym czasie Ciporet Karmel  mieszkała sama, Szoszana Jehud jest mężatką. Jej mąż nic nie słyszał i - co znane jest ufologom na całym świecie - w trakcie złożonej jego żonie wizyty spał głębokim snem. (Nic nowego pod słońcem. Jeżeli dzieją się rzeczy nowe, to tylko nad słońcem). Gdy pan Jehud obudził się o poranku, jak zwykle włączona była klimatyzacja, wszystkie okna i drzwi w ich domu były zamknięte i nie było nigdzie żadnego znaku włamania, co potwierdziła lokalna policja.
    Jak wiadomo materia składa się z atomów i posługując się pewna technologią, może być przez technicznie rozwinięte kosmiczne rasy traktowana jako przestrzeń przeźroczysta.
    (Koniec z pojęciem prywatności. W rzeczywistości nigdy nie jesteśmy sami!).

    Wszyscy badacze wracając z osiedla Kadima do swych domów  tworzyli przeróżne "scenariusze", starając się zrozumieć dlaczego grupa gigantów, Anakim, wybrała sobie właśnie Moszaw Kadima. [...a może tu udało im się otworzyć z jakichś energetycznych względów portal...?]. Odpowiedzi na to pytanie nie zna nikt...,oprócz samych gigantów oczywiście).

    *świecić przykładem innym narodom - hebr.: or le'goyim; dosł.: światło narodom, przy czym słowo goyim nie ma znaczenia pejoratywnego jak to odbierają niektórzy nadwrażliwi antysemici. Goyim to po hebrajsku po prostu - narody. Np.: o Abramie, który został potem nazywany Abrahamem napisano ...we haja abraham goy gadol - ...a był Abraham wielkim narodem, z czego wynika, że patriarcha - jak go chcą nazywać co-poniektórzy - był Sumerem ("obywatelem") państwa sumeryjskiego, a nie Żydem w narodowościowym tego słowa znaczeniu.

    http://ufos.about.com/od/visualproofphotosvideo/p/israelcrash.htm

czwartek, 29 sierpnia 2013

[5] Aktywność istot pozaziemskich w Izraelu c.d



    Po dwóch latach latające dyski pojawiły się znowu. 

    • Styczeń 1993 - ogromnej wielkości dysk zawisł na jeziorem Kineret (Genezaret) i lekko się kołysząc tkwił tam przez dwie godziny. Setki Izraelczyków i turystów obserwowało to zjawisko wraz z wezwanymi na miejsce policjantami
    • Marzec 1993 - Fureidis (Pardis), miasteczko sąsiadujące z gminą Kadima. Jak można było dowiedzieć się m.in. z dziennika Jediot Achronot, Pardis zamieszkałe jest przez izraelskich Arabów, szczególnie urzędników, którzy nie czują potrzeby tworzyć wokół siebie niezdrowej sensacji, ani nie poświęcają swego czasu na badanie zjawisk parapsychologicznych ani paranormalnych. Mimo to zgodnym chórem potwierdzili, że w ciągu dwóch tygodni znajdowali się pod wpływem latającego talerza, który opanował ich miasteczko. Pojazd ten początkowo wyglądał jak wielka chmura, na wierzchołku której znajdowała się kopuła. (Taka "chmura" znana już nam jest z biblijnej Księgi Wyjścia).


      Zjawisku temu towarzyszył efekt uboczny, - tak silny powiew wiatru - że kilkanaście potężnych drzew zostało wyrwanych z ziemi a dachy domów fruwały w powietrzu. Jak donosili mieszkańcy, chmura ta pojawiła się znikąd i potrafiła też niknąć znienacka. Opowiadają też, że pewien rybak został ciężko ranny.

      [Howard Menger, autor książek From Outer Space to You i The High Bridge Incident  spotkał się w stanie New Jersey z kosmitami o innej mentalności. Gdy nadłamali gałąź drzewa na podwórzu za jego domem, na drugi dzień drzewo stało już "uleczone" z "zagojoną" gałęzią. Ci bracia z kosmosu zademonstrowali inną siłę niż ci z nad Pardis... i nota bene nie byli gigantycznej budowy].

      •  Ogrodnik, Uuda Abu-Abad (lat 25)"Wyszedłem z domu wcześnie rano i nagle zobaczyłem ogromną chmurę poruszającą się z wielką szybkością po niebie. "Chmura" ta zbliżała się szybko od morza w kierunku naszego miasta".

        (To, co ludzie nazywają "chmurą" spowodowane jest jonizacją powietrza wokół kosmicznego pojazdu; chodzi tu o kamuflaż. Ludzie patrzą na to, do czego są przyzwyczajeni i oczekują zobaczyć na niebie - np. chmurę).

        "Nagle chmura ta znienacka obsunęła się w dół..., jakby spadła na ziemię i w tym momencie zdawało mi się, że słyszę jakieś dziwne odgłosy. Czułem to tak, jakby... trzęsienie ziemi. Nad tą chmurą pojawił się ogromny talerz.

        (Proszę zwrócić uwagę na słowa jakich używa Abu Abad, aby opisać jako tako to, co widział i odczuwał. Jak czytamy w starych pismach [nie tylko świętych], w różnych epokach ludzie obserwowali latające po niebie talerze,  spodkigarncerondle, patelnie, cylindry, meloniki i cygara, a ostatnio bumerangi). 








      Nagle chmura z niebywałą szybkością przeleciała nad drzewami i zobaczyłem jak zostały w sekundzie wyrwane z ziemi i leciały w powietrzu. Kobiety w panice łapały swoje dzieci i uciekały do domów".

      • Mahmud Ahusallach :"Wyszedłem o piątej rano z bratem i kolegą. Mieliśmy jechać na ryby. Wszystko wyglądało normalnie; było przyjemnie i spokojnie. Gdy znaleźliśmy się z naszą łodzią daleko od brzegu, pojawiła się na niebie chmura, która znienacka zanurkowała w naszym kierunku. W chwili, gdy była już blisko zrobiła zakręt w powietrzu wokół naszej łódki i wtedy zobaczyliśmy, że to nie jest chmura, lecz ogromny dysk. W tej samej chwili znaleźliśmy się pośrodku szkwału jakiego nie znaliśmy do tej pory, a fale były tak ogromne, że myśleliśmy, że to już ostatnia chwila naszego życia. Myślę, że fale te miały około 7 metrów wysokości. W tym miejscu nie widzieliśmy jeszcze tak wysokich fal. Jedna z fal zmiotła mnie do wody z taką mocą, że pomyślałem: <Już po moim kręgosłupie>. Mój brat z kolegą chwycili mnie za ramiona i wyciągnęli z wody w ostatniej chwili". Dziennikarze rozmawiali z wieloma starszych wiekiem mieszkańcami miasteczka, ale nikt z nich nie pamiętał podobnego wydarzenia za ich życia.

        • Aamasz Basam - arabski dziennikarz mieszkający w Pardis, właśnie wyjeżdżał z miasta, gdy znienacka zbliżył się do jego samochodu obiekt latający.
        • "Ten pojazd  po prostu "najechał" na mnie, wyprzedził mnie i błyskawicznie poleciał w kierunku baraku... Wyglądało to tak jakby dysk, chciał wbić się w ten barak. Jednak w oka mgnieniu wzniósł się lekko nad dach baraku i odleciał..., a barak rozleciał się na kawałki... Dysk w jednej sekundzie zniknął w niebie".


      Jest to pierwsze tego typu wydarzenie, gdzie latającym nad dzisiejszym Izraelem pojazdom kosmicznym chodzi o zaprezentowanie ich siły i zdolności, jednak nie armii, lecz przeciętnym ludziom, którzy wyrwani ze snu codzienności będą zmuszeni powiadomić o tych wydarzeniach środki masowego przekazu, a nie tak jak ma to miejsce w przypadku tego typu prezencji i spotkań drugiego stopnia z pilotami wojskowymi i cywilnymi, które muszą zostać w teczkach opieczętowanych  jako "ŚCIŚLE TAJNE".


      Po raz pierwszy też w historii nowożytnego Izraela "latający talerz" spowodował szkody. Hadassa Arbel nie myśli jednak, że obiekt ten spowodował szkody umyślnie. Hadassa myśli, że ów latający pojazd mógł mieć jakiś problem energetyczny w trakcie przejścia ze stanu materialnego w niematerialny (ang.: mat/demat process)... Jakby nie było, kosmiczni goście nie przeprosili nikogo, nie naprawili szkody i nie dali odszkodowania,  mimo iż mogli tak uczynić, aby mówiono o nich w pozytywny sposób. Widocznie na tym właśnie im zależało..., lub też było to dla nich obojętne.
      Firma ubezpieczeniowa też w takim wypadku odszkodowania nie wypłaci, bo jak wiadomo, coś co formalnie nie istnieje, nie może spowodować szkody! Jakie to banalne w naszym świecie.
      Wszystko to wyglądało na zaprezentowaniu technologicznej wyższości bydłu naziemnemu, które spowoduje szum medialny wokół takiego zajścia... Gdyby dajmy na to, taki latający dysk zaprezentował swoje zdolności w identyczny sposób nad bazą sił powietrznych np. w Chacor i zdemolowałby przy tym barak lub budynek wojskowy, wówczas z całą pewnością świat nie dowiedziałby się o tym wydarzeniu. [No... chyba że to piloci izraelscy lecieli tym pojazdem..., czego wykluczyć nie wolno...].

      Z drugiej strony powinniśmy zadać sobie następujące pytania:
      - Jak  m y  żyjemy?
      - Jaki przykład dajemy obserwującym nas przedstawicielom innych kosmicznych ras,  przy czym nieważnym jest w tym kontekście,' czy są one nam przychylne czy nie?
      - Jaki przykład daje "naród wybrany", który w tym właśnie celu został wybrany, żeby świecić przykładem innym narodom i rasom?!
      - Czy możemy świecić przykładem innym cywilizacjom* we wszechświecie?

      I jeszcze jeden efekt uboczny pojawiania się niezidentyfikowanych i zidentyfikowanych obiektów latających nad krajami zamieszkanymi przez wyznawców tak zwanych religii abrahamicznych.


      Zasięg religii abrahamowych (różowy).

      • 25 maja 1993 - duży latający obiekt pojawił się nad Tyberiadą. Pewien młody człowiek, który wracał z wyżyny Golan po odwiedzinach u swojej rodziny jechał drogą wzdłuż jeziora Genezaret (po jego południowej stronie), gdy nagle z nieba opadł znienacka latający pojazd, który kontynuował swój lot za jego samochodem przez prawie pół godziny! Przerażony młodzieniec zatrzymał samochód koło przydrożnej budki telefonicznej i połączył się z miejscowym komisariatem policji. Wysłano radiowóz, aby stwierdzić, co naprawdę się dzieje. Po przybyciu na miejsce, policjanci razem z młodzieńcem obserwowali świetlisty, promieniujący różnymi kolorami, unoszący się nad samochodem obiekt. Jeden z policjantów połączył się ze swoim komisariatem i przekazał, że widzi kiwający się powoli w powietrzu obiekt na tle nieba, który jakby przesuwał się z północy w kierunku południa. To jest na pewno UFO - dodał. Przez następnych dwadzieścia minut obiekt był jeszcze widoczny, po czym nagle zniknął z pola widzenia.

      • Baruch Zvulun - mieszkaniec Tyberiady filmował lecące UFO przez 15 minut. Na drugi dzień okazało się, że jego kamera jest zepsuta i do kogokolwiek się udawał, aby ją naprawić, nikt nie potrafił tego dokonać. Nikt też nie potrafił mu wyjaśnić dlaczego jego kamera nie działa. Film, jako dowód fotograficzny, został jednak nie tknięty i widać na nim lecący nad Galileą świetlisty obiekt. 
          [W 1984 roku gdy przyleciałem z USA do Izraela  i zamieszkałem w Kibucu Lotem w Galilei, wraz z kilkoma mieszkańcami kibucu dwukrotnie obserwowaliśmy kilka takich obiektów latających po wieczornym niebie. W Izraelu, gdzie każdy młody człowiek - nie zależnie od wersji - chłopiec czy dziewczyna - zmuszony jest odbyć kilkuletnią służbę wojskową, z łatwością rozpoznaje różnice pomiędzy konwencjonalnym, "naszym" a niekonwencjonalnym, "nie naszym" obiektem latającym. Starszym wiekiem kibucnikom nie podobało się  moje zainteresowanie tym tematem].

          • 30 maja 1993 roku sfotografowano NOL (Niezidentyfikowany Obiekt Latający) 30 kilometrów na południe od Nazaretu. O godzinie szóstej rano patrolujący policjant złożył raport na swoim posterunku, "że obserwuje właśnie promienisty, błyskający obiekt latający z odległości mniej więcej 2 kilometrów. Właściwie pulsuje on jakby w tym samym miejscu, jednak od czasu do czasu wykonuje pewne ruchy. Chłopcy, przysięgam wam, że to UFO!". Komendant komisariatu zgodnie z procedurą powiadomił dowództwo północnych sił zbrojnych oraz pobliską bazę lotnictwa izraelskiego. W kilkanaście minut zaroiło się wokół obserwującego ten obiekt od wojskowych, którzy łączyli się telefonicznie ze swoimi przełożonymi, potwierdzając przypuszczenia policjanta, że chodzi tu o UFO nad Nazaretem. W tym czasie policja wysłała z dwóch różnych komisariatów z Nazaretu swoich fotografów, żeby sfotografowali obiekt. Na drugi dzień prasa doniosła, że: "filmy, policja przekazała armii do wglądu; wojsko do tej pory nie wyciągnęła żadnych wniosków". A co? Czy wojsko musi, powinno, jest zobowiązane (niepotrzebne skreślić) dzielić się wynikami swoich badań z cywilami? Przynajmniej z punktu widzenia armii - nie.

            W czerwcu 1993 roku przyszła do mnie miła, energiczna pacjentka, Ciporet (czytaj: tziporet - hebr.: ptaszyna) Karmel, mieszkanka gminy Kadima pod Natanią. Jeden z jej przyjaciół zaproponował jej, żeby mnie odwiedziła. W trakcie rozmowy wstępnej okazało się, że dwudziestego kwietnia Ciporet po dość bliskim kontakcie z UFO  zaczęła czuć się słabo, jakby gdzieś wypływała z niej energia.
            To było w sobotę - tak zaczęła swoje opowiadanie -  bo w sobotę nie muszę wstawać wcześnie rano - i zdziwiła się, że cały jej dom prześwietlony był silnym światłem. Bezwiednie wstała z łóżka i poszła do kuchni. Także kuchnia była niesamowicie silnie oświetlona. Ciporet postanowiła sprawdzić, gdzie znajduje się źródło tego światła. Wyszła z domu na podwórze i zobaczyła kontener, taki jak na cytrusy, który jak myślała ktoś postawił tam w nocy za jej podwórkiem. Ten kontener jednak zaczął się na jej oczach jakby rozrastać i dobudował sobie jeszcze jedno piętro. W pewnej chwili obok kontenera Ciporet zauważyła stojącego olbrzyma ubranego w metaliczny skafander. Jego głowa i twarz były zakryte. Jej umysł skojarzył istotę, na którą patrzyła z pszczelarzem. Ciporet, która hoduje rasowe psy powiedziała mi, że te w chwili, gdy pojawiła się ta istota - oszalały. Zbliżyła się do giganta (po hebrajsku nazywała go anaki grzecznie poprosiła go, żeby zdjął nakrycie głowy, bo chciałaby zobaczyć jego twarz. Olbrzym odpowiedział jej telepatycznie. Usłyszała bowiem w swojej głowie lakoniczne: "Tak to już jest". Krótka i zwięzła odpowiedź. W tej samej chwili poczuła, że musi wrócić do kuchni i przygotować sobie filiżankę kawy. Po wypiciu kawy wyszła znów na podwórze swego domu, ale już nic tam nie było - ani kontenera, ani wielkiego pszczelarza.

            Do tej pory prasa izraelska wstrzymywała się ze zrozumiałych względów od publikowania informacji dotyczących spotkań trzeciego stopnia, jak to nazwał legendarny już amerykański badacz zjawiska UFO i astronom, śp. dr Allen Hynek. Nie każda kobieta odważyła by się publicznie przyznać, że przeżyła takie spotkanie, ale nie Ciporet. W międzyczasie żyjemy jeszcze w świecie, w którym poprawnie jest wierzyć, że skoro my nie możemy opuścić naszego systemu słonecznego, to też inne istoty - o ile istnieją - nie mogą nas odwiedzić. To niebezpieczny, pigmejski sposób myślenia. przykład: skoro u nas w Katowicach nie widać na ulicach żyraf, to z tego wynika, że takie zwierzęta nie istnieją. 

            Wszystkim tym, którzy zaczęli śmiać się zbyt wcześnie z opowiadania pani Karmel, nie było miło, gdy na podwórku za jej domem znaleziono piktogram w formie kręgu o średnicy 440 centymetrów, wewnątrz którego badacze znaleźli... czysty sylikon.



            Jeden z "badaczy" wysłanych na miejsce przez urząd miasta skonkludował: "Z pewnością (sic! - skąd ta pewność?)... pani Karmel sama rozsypała kawałki sylikonu na podwórzu za swoim domem". Hmm, Urząd Miasta Natania nie zatrudniał i nie zatrudnia badaczy niezidentyfikowanych obiektów latających... Reszta badaczy jednak nie dała się wciągnąć w dyskusję na tym poziomie. Wszystkie kawałki sylikonu oblepione były jakąś czerwoną substancją. Na dodatek tę substancję znajdowano później także w innych miejscach lądowań owych dyskoidalnych obiektów.
            Próbki sylikonu znalezione za domem pani Karmel trafiły wraz z próbkami pobranej tam gleby w ręce naukowców z Instytutu Biologicznego w Nes Cyjonie. Akademicy, którzy badali tę substancję stwierdzili, że jest to kadm. Tym samym wynikiem zakończyły się analizy innych próbek dostarczonych instytutowi z innych miejsc w Izraelu.

            Przypadek Ciporet Karmel został przebadany m.in. przez czołowych badaczy UFO w Izraelu w owym czasie - Jorama Torbatiana, Dawida Kornica i Avi Greifa. Jeden z badaczy tajemniczego kręgu za domem Ciporet to Dani Jakobi, jej sąsiad, który znalazł tam coś jeszcze. Były to opiłki błyszczącego materiału szarego koloru, prawie że nieważkie, lecz zarazem niebywale wytrzymałe i nie dające się zniekształcić nawet uderzeniami młotka. Możliwym jednak okazało się z pomocą tych opiłków ciąć szkło.
            [Przypomina mi się tu podobny materiał znaleziony przez Jessy'ego Marcella na miejscu katastrofy UFO w Roswell, w Nowym Meksyku].
            Stwierdzono też, że materiał ten potrafi chłonąć równocześnie zimno i ciepło.

            Po spotkaniu z gigantem, Ciporet cierpiała z powodu biegunki, nudności i dreszczy.
            Byłam wciąż senna, miałam trudności z przebudzeniem się i wstaniem z łóżka - skarżyła się. Tak się czułam jakbym miała grypę".
            Prawdopodobnie jej ciało reagowało w ten sposób na pole energii wytworzone wokół kosmicznego pojazdu, który wylądował na jej podwórku.

            Czy ten rodzaj promieniowania ma wpływ pozytywny, czy negatywny na ludzkie ciało, to już inna kwestia. W każdym razie należy wstrzymać się przed wyciąganiem pochopnych wniosków. Jedno jest pewne, a mianowicie: istoty, które wylądowały na podwórku za domem pani Karmel nie cierpią z powodu chronicznej biegunki, dreszczy i torsji, co utrudniałoby im ich loty międzyplanetarne (zakładając, że faktycznie giganci przybyli na Ziemię ostatnio bezpośrednio z ich planety ojczystej, która Sumerowie nazywali Nibiru)...

            Chroniczni i opłacani sceptycy upierający się przy swojej wersji, że Ciporet Karmel jest tajną agentką SZIN BET (izraelska służba bezpieczeństwa ogólnego), rozsypała sylikon powleczony kadmem, aby odwrócić uwagę izraelskiej opinii publicznej od trudnej sytuacji panującej w kraju. Nie byli jednak w stanie logicznie odpowiedzieć na pytanie - o ile w ogóle można mówić tu o racjonalnym sposobie myślenia w rozmowie z takimi ludźmi - dlaczego efekty uboczne lądowania UFO za domem Ciporet odczuli oprócz jej samej także jej sąsiedzi, a także wszyscy badacze, którzy przybyli do jej domu w Kadima.
            Jeśli jednak owi sceptycy mieliby rację, że mamy tu do czynienia z konspiracją spreparowaną przez izraelskie służby specjalne, to podaję poniżej nazwiska kolaborantów współpracujących z SZABAK: Dawid Kornic, Avi Greif, Barry Hamish, Joram Torbatiam, Hadasa Arbel, Rachel Hendel, Dani Jakobi i ja. 

          wtorek, 27 sierpnia 2013

          ZREPROGRAMOWANY


          ZREPROGRAMOWANY
          Roman Nacht

          21 stycznia 1986.
          Anton zbudził się i stwierdził  zadowoleniem, że obok niego leży Helga. Szesnastoletnia Helga. Spojrzał na nią z miłością. Była piękna. Leżała - tak jak zasnęła po stosunku - naga z lekko rozsuniętymi nogami i sterczącymi dumnie do góry piersiami. W pierwszym odruchu chciał znowu wziąć ją w ramiona i zjednoczyć się z nią ponownie, lecz opanował swój popęd i poszedł do łazienki wziąć prysznic i ogolić się.
          - Nareszcie nadszedł ten dzień – myślał goląc się pod włos. Chciał się jej podobać. – To najważniejszy dzień w moim i w jej życiu... w naszym życiu. Za kilka godzin będziemy już po drugiej stronie tego przeklętego muru.
          Anton dotrzymał danego jej słowa. Obiecał, że tym razem zabierze ją ze sobą, na drugą stronę muru, na Zachód. Ile razy odwiedzał mieszkającą w Berlinie Wschodnim chorowitą ciotkę, tyle razy Helga płakała, gdy wracał na drugą stronę.
          - Tobie jest dobrze – mówiła  z zazdrością w głosie. – Możesz sobie podróżować w obie strony, a ja ...co? Zostanę tu uwięziona na całe życie.

          Anton skończył skrupulatne golenie i wszedł pod prysznic.
          - Uda się, uda się – powtarzał sobie w myślach. – Nie może się nie udać. Jeszcze tylko kilka godzin...

          - Ich liebe Dich, Anton – szeptała mu Helga do ucha.- Kocham cię i chcę być z tobą, tylko z tobą, na całe życie..., a potem kochali się namiętnie a on ocierał łzy z jej cudnych niebieskich oczu i przysięgał jej, że ją zabierze na drugą stronę i leżąc objęci nadal w miłosym uścisku, szczęśliwi snuli plany na przyszłość. Anton weźmie sobie kilka dni wolnego z pracy i przyjedzie samochodem. Prześpią się u jego ciotki i z rana, wcześnie rano, gdy większość ludzi jeszcze śpi, Helga błyskawicznie wskoczy do bagażnika mercedesa Antona i... to nie potrwa o poranku długo...
          - Ty otworzysz bagażnik i wyciągniesz mnie po drugiej stronie! Mensch Anton! Po drugiej stronie! Na Zachodzie! Anton!
          Leżeli blisko siebie i wręcz onanizowali się tą wizją.

          - Dziś nadszedł ten dzień! – mruczał do siebie Anton ubierając się.

          ***
          Siedzący za kierownicą samochodu Anton zapalił znowu papierosa i ściszył radio. Postanowił sobie, że będzie spokojny i nie ulegnie napięciu, ale niestety... Jego nerwy nie wytrzymywały. Palił jednego papierosa za drugim, pocił się na plecach, miał mokre dłonie i jedyne czego sobie życzył, to znaleźć się już po drugiej stronie tego przeklętego muru.

          - Jeszcze jedno auto przed nami i jesteśmy w domu – wizualizował.– Zjemy śniadanie, Champagnerfrühstück, tak, śniadanie z szampanem i z kawiorem i z wędzonymi ostrygami. Takich delikatesów Helga jeszcze w ustach nie miała. A potem będziemy się kochali. Ona tak bardzo lubi się ze mną kochać. Jego napięcie nerwowe zmieszało się z podnieceniem wywołanym tą myślą. - Ach, Helga! Ona jest taka piękna...
          - Reisepass, Kraftfahrzeugschein  – zwrócił się do niego mundurowy. Schylił się i zaglądnął przez otwartą szybę do wnętrza samochodu. Jego spojrzenie niczego nie wyrażało.

          - Czerwona świnia – pomyślał Anton podając mu paszport i dowód rejestracyjny pojazdu. - Ein rotes Schwein!
          Mundurowy zajrzał do paszporu i pstryknął palcami:
          - Kofferraum, bagażnik, proszę otworzyć bagażnik...
          - Jest pusty – Anton starał się wypowiedzieć te słowa z przekonaniem i spokojnie  – nic nie wiozę, odwiedziłem tylko ciotkę...
          - Bagażnik – beznamiętnie odezwał się znowu mundurowy otwierając drzwi samochodu i udając się w stronę bagażnika.

          Anton poczuł jak pot ścieka mu po plecach. Stanął obok mundurowego i cicho, błagalnym głosem prawie wyszeptał:
          - Proszę, niech pan pozwoli mi odjechać. Bitte, bitte...
          - Otworzyć – niewzruszony jak robot wydał rozkaz mundurowy.

          Anton otworzył bagażnik. Spojrzał na przerażoną twarz Helgi i pomógł jej stanąć na nogi.
          - Ja, ja – kiwnął głową mundurowy. Dla niego była to rutyna. Już kilka takich scen miał za sobą. – Kommen  Sie mit! Proszę ze mną!
          - Ja nie chciałam uciec. Ja nie... To on mnie namówił – płacząc Helga wskazywała palcem Antona.
          - Helga, Helga – powtarzał w szoku Anton.
          - Du Idiot! To przez ciebie! To on mnie namówił... ja nie chciałam... – powtarzała zalewając się łzami.
          Anton nie wiedział, że poprzedniego dnia Helga zwierzyła się swojej kuzynce ze swojego planu. Pocałowały się na do widzenia ze łzami w oczach. 

          ***

          Anton  Dussel ...na mocy §...blablabla ... 3 lata pozbawienia wolności.
          Helga Lügner... na mocy §...blablabla ... ze względu na współpracę z organami śledczymi... 2 lata pozbawienia wolności.

          ***
          Anton postanowił zaprotestować: - To tak dalej być nie może! Za to, że ktoś nie chce mieszkać w tym więzieniu - bo państwem tego tworu nie można nazwać – za to idzie się do więzienia?! Na całe lata!? A potem jest się sprzedanym na Zachód  jak niewolnik na jarmarku w Afryce! Nie będę jeść! Nie będę jeść na znak protestu. Zobaczą, że są jeszcze faceci z jajami.

          O drugiej w nocy w drzwiach jego celi stanęło dwóch strażników.
          - Aufstehen! Kommen sie mit! – rzucił w stronę zaspanego i osłabionego Antona jeden z wartowników. – Wstać!
          Gdy wyszedł z celi, po raz pierwszy od kilku miesięcy, kazali mu stanąć chujem do ściany. Nie zgodził się. Chwycili go za ramiona i walnęli twarzą o ścianę.
          - Nein! – ryknął. – Nie!
          Ten wyższego wzrostu chwycił Antona za włosy i cisnął jego głowę o ścianę.
          - Jak mówimy do ściany, to masz stanąć do ściany. Verstanden?!
          - Nie ma mowy! – wrzasnął z bólu Anton. Poczuł w sobie przypływ nadludzkiej siły.

          Ten niższego wzrostu przycisnął przycisk kontaktu i wzdłuż korytarza zaświecił czerwone żarówki, co oznaczało, że korytarzem prowadzony jest więzień.
          Anton został zaprowadzony do pokoju, w którym siedział za biurkiem oficer STASI ze zmęczonym wyrazem twarzy. Spokojnie wyjaśnil Antonowi, że jego upór zostanie złamany, że nie takich jak on tutaj złamali. Anton musi w końcu zrozumieć, że nie potrafi trzeźwo myśleć, że na Zachodzie wyprali mu mózg, że tylko w NRD może dojść do siebie, że tylko tutaj ludzie mogą żyć szczęśliwie, bo mogą wspólnie budować swój kraj bez wyzysku człowieka przez człowieka... A tacy jak on, potomkowie faszystów przychodzą tu, aby z premedytacją zburzyć socjalistyczny porządek...

          - Pocałuj mnie w dupę – przerwał mu rozdrażniony Anton. - Niech robią ze ną co chcą. Będę głodował, aż mnie stąd odeślą na Zachód – pomyślał.
          Oficer STASI bez słowa nadusił palcem przycisk pod blatem biurka i w tej samej chwili otworzyły się drzwi pokoju, a w nich wartownik.
          - Odprowadzić! Ścisła dieta! – rzucił beznamiętnie w stronę mundurowego, a do Antona:
          - To dla twojego dobra. Zadbamy o ciebie. Wnet zmienisz zdanie.

          Antonowi puściły nerwy. Tłumiony strach, zawód jaki sprawiła mu dziewczyna, którą szczerze pokochał i chciał uszczęśliwiać do końca życia, gniew skierowany na nią, za jej podłość, na siebie za bezmyślność, której nie potrafił sobie jeszcze wybaczyć, agresja w stosunku do przemocy i jawnej niesprawiedliwości, głód...; wszystkie te emocje przeistoczyły się w erupcję energii.
          - Pozabijam was wy.... Ick mach’ Euch alle kaputt! - wyrwał sie ryk z jego ściśniętego gardła. Rzucił się w kierunku siedzącego za biurkiem agenta STASI. W jego mózgu widział jak okłada pięściami tę martwą, beznamiętna twarz – twarz ZŁA. - Pozabijam was!
          Niestety. Długi, przykryty  zielonym materiałem stół pomiędzy nim a biurkiem uniemożliwił mu zrealizowanie tego zamiaru. Dwaj strażnicy rzucili się na niego i powalili na podłogę. Anton rycząc jak zwierzę wyrywał się, szalał, kopał i gryzł gdzie popadło przygniatających go do podłogi strażników. Jeden z nich uderzył go z całej siły łokciem w nos. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Ten drugi starał się rozbić mu jądra. Ktoś chwycił go za uszy i walnął z całej siły jego głową o podłogę. Jęknął raz jeszcze szarpiąc się bezradnie i zemdlał oszołomiony z bólu.

          ***

          Gdy znowu otworzył oczy leżał nagi, przypięty szerokimi pasami do stołu. Chciał się poruszyć, ale nie udało mu się. Jego unieruchomiona głowa przylegała ciasno do blatu stołu owinięta skórzanym pasem. Ramiona, klatka piersiowa, biodra, kolana i stopy były unieruchomione pasami. Pomimo iż starał się przezwyciężając ból naprężyć wszystkie mięśnie, nie był w stanie tego dokonać. Jego zbolałe ciało odmawiało posłuszeństwa. Ból jąder, obolała twarz, klejące się oczy i smak krwi w ustach... Chyba złamali mi nos... Mózg Antona porządkował informacje. Teraz do jego uszu doszedł głos... To radio ...radio? Po chwili zrozumiał, że słucha przemówienia. To jeden z tych „czerwonych” coś bredzi... Chyba złamali mi nos...
          Znów wyprężył się na ile mógł, ale ciało pozostało nieruchome.
          - Halo! Halo! Dajcie mi wody! – zawołał, ale nikt nie zareagował. Przez chwilę słuchał nie starając się zrozumieć dochodzącego do jego uszu głosu z głośnika i ...zasnął.

          ***
          Przez sen poczuł uderzenie dłonią w policzek. Znowu.

          - Wach’ auf! – dotarło do niego. – Zbudź się! Wach’ auf, Mensch! Ktoś znowu spoliczkował go. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą dwie twarze. To nie były twarze dobrych ludzi. Jeden z nich ubany był w biały kitel. Mózg Antona pracował na zwolnionych obrotach.
          - Bądź grzeczny – odezwał się ten w kitlu – będziesz grzeczny!? Leż tu spokojnie i nigdzie nie idź. Słuchaj sobie radia i nie ruszaj się z miejsca. Odtąd będziesz żyć normalnym życiem. MY ciebie wychowamy.

          Anton odruchowo starał się poruszyć ciałem, usiłował wyswobodzić się z przygniatających go do stołu pasów, lecz oprócz bólu twarzy i jąder nic się nie zmieniło.
          - Bądź grzeczny to ktoś ci umyje twój ryj – odezwał się znowu ten w białym kitlu. – Założymy ci cewnik i będziesz lał od tej pory tylko wtedy, jak dostaniesz coś do picia. Będziesz grzecznie  jeść i srać. Verstanden? W twoją zachodnią dupę włożymy ci rurę, żebyś nie musiał wstawać do sracza.
          Anton przypomniał sobie w tej chwili, że od kilku dni nic nie jadł, że w ramach protestu przeciw uwięzieniu go ogłosił strajk głodowy. Coś mi wstrzyknęli. Zebrał myśli i z wysiłkiem wydusił ze zbołałych ust:
          - Musicie mnie zabić, nie będe jeść. Językiem poczuł ruszające się w jego ustach zęby. Przypomiał sobie jak jeden ze strażników walił go łokciem po twarzy. - Schweine! Roten Schweine! Czerwone świnie! – jęknął raczej niż wymówił te wyrazy.
          W tym czasie ten w kitlu wcisnął mu brutalnie cewnik w otwór członka. Anton odruchowo naprężył się i krzyknął z bólu.
          - Tut es weh? Bolało? – spytał z udawaną troską w głosie lekarz. Widać było, że lubi swoją pracę. Nienawidził siebie za swoje tchórzostwo. Nigdy nie odważyłby się na próbę ucieczki z tego przeklętego kraju. A ci z Zachodu żyją sobie wygodnie... Nienawidził ich za to, że odważają się pomagać ludziom w ucieczce na drugą stronę tego przeklętego muru. Odważają się, a jemu brak odwagi więc współpracuje ze STASI. I wszyscy, każdy tylko o tym wie, nienawidzi go z tej przyczyny. Za to dostał mieszkanko w Berlinie... - Na, guck'mal... Patrz! Zeszczałeś się bezwiednie. Już nie tacy jak ty tutaj byli. Różnych pajentów miałem. i wszyscy, jak jeden szczają na siebie...  Na ja... Od tej chwili już ci się to nie przytrafi. Alles läuft nach sozialistischen gang. Wszystko przebiega zgodnie z socjalistycznym trybem.

          ***

          Mijały dni i noce. W celi, w której trzymano Antona okno było zaśrubowane, a z zewnątrz zakryte metalową blendą. Zresztą i tak go nie widział, bo znajdowało się wysoko pod sufitem na ścianie za jego głową. Nad stołem na którym leżał zawsze świeciła się żarówka rażąc go w oczy, co zmuszało go trzymac je prawie zawsze przymkniete. Z głośnika niestannie dochodziły do niego słowa przemówienia. Z czasem nauczyl się przebywać tylko sam ze sobą i w sobie. Zasypiał, budził się, zasypiał... i szukał w sobie sensu przemówienia, które znał już na pamięć wbrew własnej woli. Gdy w końcu złamał się z głodu, bo i tak był zmuszony do życia kroplówką, zaczął poznawać siebie. To była ekstremalna sytuacja. Bardzo intensywne przeszkolenie. Niestety Anton nie był świadom tego, że może całą tę sytuację potraktować właśnie jako szansę; nie wiedział, że może sobie zadać jedno tylko, zasadnicze pytanie: CZEGO JA SIĘ TERAZ TUTAJ UCZĘ?
          ***

          Pewnego dnia (a może pewnej nocy) do celi weszło dwóch strażników oraz pan doktor w białym kitlu. Ten ostatni, z papierosem w ustach, bez słowa usunął z jego członka cewnik i wyszedł na korytarz. Strażnicy pomogli mu usiąść na stole, który - jakby nie było – stał się pomostem pomiędzy teraźniejszością a przyszłością. Antona. Strażnicy zabrali go ze sobą do łazienki i w plastikowym kubku nieco większym od naparstka otrzymał płyn o zapachu lizolu, który oni nazwali „szamponem”.
          - Masz dwie minuty – powiedział jeden z nich.
          Anton zawlókł swoje zdrętwiałe ciało pod prysznic, wylał sobie zawartość kubka na głowę i stał pod zimnym strumieniem spod zepsutego prysznica aż zakręcili mu dopływ wody. Na mokre ciało nałożył spraną, o kilka numerów za dużą, flanelową koszulę, takie same spodnie i bluzę. Dali mu brązowe pantofle i kazali mu zachowywać się cicho. Hausordnung. Regulamin zakładu. Przytrzymując spadające z niego spodnie sunął wzdłuż mrocznego, o brudnozielonych ścianach korytarza, na których świeciły się czerwonym światłem żarówki. O nic nie pytał.
          Strażnik który szedł po jego lewej stronie zatrzymał się i rutynowo rzucił komendę: Chujem do ściany!

          Anton posłusznie stanął twarzą do ściany i oparł się o nią czołem. Ten, który szedł za jego plecami długim kluczem otworzył celę. Gdy wszedł do środka, zatrzasnął za nim drzwi.
          ***

          Po kilku dniach przez klapę w drzwiach celi strażnik wsunął mu gazetę. Neues Deutschland sprzed trzech tygodni... Kilka artykułów było wyciętych nożycami. Wygłodzony mózg Antona chłonął bezkrytycznie każdą nową informację. Czytanie sprawiało mu przyjemność. Nie myślał. Czytał i...
          Po pewnym czasie zaczął rozumieć o co im chodzi. W gruncie rzeczy mieli swoje racje. W Niemczech wcale nie było dobrze w czasach przed dojściem do władzy Hitlera, a w Trzeciej Rzeszy jeszcze gorzej. Po wojnie jego rodzice zaczynali od zera.
          - W gruncie rzeczy mają rację. Na Zachodzie człowiek nigdy nie wie kiedy mogą zwolnić go z pracy. Ciągle jakiś strajk... – myślał czytając. – Za wszystko trzeba zapłacić, na wszystko trzeba mieć pieniądze. Ile nadgodzin się naharował, żeby odłożyć na pierwsze „miodowe” miesiące z Helgą na Majorce.

          - A to kurwa! – pomyślał o niej z niesmakiem. – Udawała wielką miłość... A tu, oni odgrodzili się murem od tego wszystkiego... Nie ma bezdomnych, bezrobotnych. Nie są bogaci, ale niczego im nie brakuje. Każdy pracuje i ...żyje. Rząd faktycznie troszczy się o swoich obywateli. I co z tego, że nie pozwala im się uciekać na Zachód? A co już tam mamy na tym Zachodzie?
          ***

          Pewnego dnia otworzyły się drzwi celi i pozwolono mu wyjść na zewnątrz budynku. Przez 15 minut przebywał na świeżym powietrzu w celi bez dachu nad głową. Nad głową spacerowali po murze odgradzającym jego celę od następnej uzbrojeni strażnicy. - No i co z tego? Za to świeci słońce - nie zniechęcał się.

          ***

          - ...und? Wie fühlen Sie sich in unseren Anstalt? – spytał go śledczy. – Jak się pan czuje w naszym zakładzie?

          Dwa tygodnie temu Anton zgłosił prośbę o rozmowę ze śledczym. Powziął świadomie decyzję. Teraz wypowie słowa, które zadecydują o jego dalszych losach. Wszystko dobrze przemyślał.
          - Zrozumiałem. Dzięki tej małej kurewce... No cóż... jak to się mówi? In allem Bösen steckt ein guter Kern... "nie ma złego, co by na dobre nie wyszło". Ja naprawdę zrozumiałem. Chcę zostać tutaj, w NRD, chcę z wami budować kraj, w którym zacznę nowy rozdzial w moim życiu. Chcę złożyć prośbę... Nie chcę wracać na Zachód.

          ***
          10 stycznia 1989 - Anton siedział w swojej celi i czytał gazetę: Mur będzie nadal istniał za 50 a nawet za 100 lat – przepowiadał Erich Honecker, pierwszy sekretarz Niemieckiej Socjalistycznej Partii Jedności (SED) i przywódca NRD.    

          10 czerwca 1989 - Anton nie posiadał się z radości. Jego prośba została rozpatrzona pozytywnie. Może zostać w NRD! Ma zapewnione prawo do pracy i stałego pobytu.
          8 listopada 1989 - wyszedł na wolność. Odetchnął pełną piersią. Zaczynam nowe życie – powtarzał sobie wciąż od nowa. – Teraz wszystko będzie już inaczej.

          9 listopada 1989 - padł mur berliński...