Roman

Roman

niedziela, 30 lipca 2017

O błędach w matriksie - V -

Niektóre z tych miejsc znajdują się wręcz nie daleko nas. Udajcie się, proszę, najpierw z nami, na zwiedzenie ruiny Schauenburg w Schwarzwaldzie.

Schauenburg leży nad Oberkirch w dolinie Renchtal. Gród został zbudowany około 1050 roku przez księcia Bertholda von Zähringen II. Była to twierdza warowna mająca chronić tej region przed wrogimi najeźdźcami. W XII-tym stuleciu gród ten przeszedł w posiadanie właścicieli Schaenburga. Podczas wojny trzydziestoletniej, warownia była w bardzo nie dobrym stanie. W drugiej połowie XVII-tego stulecia, mieszkał tu nota bene Johann Jakob Christoffel von Grimmelhausen, poeta, autor utworu pt. „Abenteuerlichen Simplicissimus Teutsch” ( Przygody Simplicissimusa).
Od XVIII-go wieku twierdza jest już ruiną i pozostaje niezamieszkana po dziś dzień. Gdy jest ładna pogoda, Schauenburg jest celem odwiedzin licznych turystów.

Także Martina i Paul K. udali się na przechadzkę z Oberkirch w kierunku twierdzy Schauenburg. Był już wczesny wieczór i na ścieżkach wiodących ku warowni nie było już dużo ludzi. W restauracji położonej nieco niżej, kelnerzy ustawiali już krzesła na stołach. Słońce znajdowało się nisko nad horyzontem, promieniując ciepłym, złotym światłem i oświetlając ruinę i okoliczne lasy.

Co się wówczas wydarzyło, to opowie nam Martina K. osobiście:

„Gdy zakończyliśmy naszą pierwszą rundę wokoło ruiny uzyskując pierwsze wrażenie jakie wywierają te ogromne mury, zatrzymaliśmy się na chwilę koło wysokiego, starego drzewa (patrz: ilustracje, fotografia nr. 4). Z tego miejsca rozciągał się wspaniały widok na panoramę Oberkirch i Renchtal.

Nagle poczułam w sobie straszny chłód oraz towarzyszące mu uczucie, że natychmiast powinnam oddalić się z tego miejsca. Postanowiliśmy opuścić ruinę wracając boczną ścieżką. Paul nie wiedział, dlaczego tak nagle się spieszę. Przechodząc wąskim korytarzem usłyszałam całkiem wyraźnie rozmawiających ludzi, chociaż oprócz nas nikogo już tu nie było. Ludzie ci rozmawiali używając specyficznego dialektu, którego nie mogłam w stu procentach zrozumieć. Jedno zdanie dotarło do mnie wyraźnie: „Luise, podaj mi taboret”. Tych dochodzących mnie głosów nie można było zlokalizować. To tak, jakby dochodziły z wszystkich stron na raz, a ja miałam takie uczucie, jakby moje postrzeganie zostało „poszerzone”. Dotyczyło to nie mojego wzroku, lecz słuchu. Dźwięki które do mnie dochodziły wydawały się być jakby przytłumione; jakieś fragmenty bardzo, bardzo dawno wypowiedzianych zdań.
Ponieważ oprócz nas wyraźnie nie było tam nikogo, uciekałam tak szybko, jak to było tylko możliwe, aż nie znalazłam się na parkingu koło naszego samochodu. Dopiero tu wyjaśniłam Paulowi co mi się przytrafiło.
To przeżycie było dla mnie złowieszcze, wręcz niesamowite. Te strzępy zdań brzmiały tak, jakby ci ludzie żyli tam - tu i teraz - i jakby między sobą rozmawiali”.

Odwrotnie do uprzednio przedstawionej historii, tu doszło do nałożenia się na siebie dwóch akustycznych realności, tak, jakby ludzie, niewidoczni dla spacerowiczów, rozmawiali między sobą w murach twierdzy. Tak jednak nie było, ponieważ twierdza nie jest dziś zamieszkiwana. Poza tym, nikt dziś już nie posługuje się takim średniowiecznym dialektem.

Później Martina i Paul dowiedzieli się  od kustosza, że w dawnych czasach rzeczywiście mieszkała w zamczysku pewna „Luiza”. Dziewczyna nie była posłuszna woli ojca, za co zamknięta została w ciemnym lochu; miejsce w pobliżu krętego korytarza, którym przechodzili Martina i Paul...

Czyż nie powinno się zmienić nazwy tej ruiny z Schauenburg (zamek z widokiem) na Schauderburg (zamek z dreszczykiem)?*
*(Autorom chodzi tu o grę słów: schauen to po niemiecku – wyglądać, patrzeć, Schauder – oznacza dreszcze. Przyp. tłum.).


Inny przykład wiedzie nas w tereny południowo wschodniej Polski. Tam, na Przedkarpaciu, kilka kilometrów na wschód od Rzeszowa znajduje się miasteczko Łańcut. Główną atrakcją tego miasta jest okazały zamek zbudowany w stylu baroku.

Zamek w Łańcucie zbudowany został w celach obronnych (w formie pentagramu) w XVII-tym stuleciu przez krakowskiego wojewodę, Stanisława Lubomirskiego. W późniejszych stuleciach był wielokrotnie przebudowywany.
W XIX-tym stuleciu zamek przeszedł na własność rodziny Potockich, innej polskiej rodziny szlacheckiej. Zniszczenia drugiej wojny światowej doń nie dotarły.
Dziś zamek w Łańcucie jest jednym z najważniejszych budowli historycznych Polski. Wewnątrz mieści się tam muzeum, a co roku, w maju, w wielkiej sali balowej  na zamku odbywa się międzynarodowy festiwal muzyki.

Grażyna od wczesnego dzieciństwa jest ciasno powiązana z zamkiem w Łańcucie, chociaż nigdy w tym mieście nie mieszkała. Odwiedzała natomiast ze swoimi rodzicami regularnie zamek, bywała co roku na festiwalach muzycznych i debiutowała w wielkiej sali balowej (patrz: ilustracje, fotografia nr. 8) na swoim pierwszym balu sylwestrowym. Ona zna ten zamek - można rzec – od wewnątrz i od zewnątrz.

Ponieważ o zamku, jak i w samym zamku w Łańcucie krąży wiele legend, Grażyna zawsze życzyła sobie spotkać w tych niekończących się korytarzach kogoś z przeszłości. Niestety na próżno. Duchy z Łańcuta są bardzo powściągliwe!

Lecz co nie było jej pisane, to przytrafiło się jednemu z naszych znajomych, dziennikarzowi Kazimierzowi Bzowskiemu z Warszawy, w 1972 roku.

Bzowski przybył do Łańcuta z małą grupą turystów, którzy nocowali w hotelu zamkowym. Późnym popołudniem, gdy grupa zwiedzała jeszcze komnaty zamkowe, odłączył się od nich wraz z kolegą i obaj udali się do biblioteki, która ich bardzo interesowała. Biblioteka bowiem, jest pokazywana turystom bardzo rzadko (patrz: ilustracje, fotografia nr. 9).

Cała biblioteka była jasno oświetlona światłem zachodzącego słońca i oprócz Kazimierza Bzowskiego i jego przyjaciela, nie było tam nikogo. Właśnie przed kilkoma godzinami gościła na zamku ekipa filmowa. Filmowano aktorów w strojach historycznych. Jednak teraz było tu już cicho i pusto.

Oto co opowiada Kazimierz Bzowski:
„Szliśmy powoli i zatopieni w naszych myślach oglądaliśmy grzbiety prastarych ksiąg w szklanych witrynach. W pewnej chwili obaj zauważyliśmy, że na jednej z wersalek spoczywa w niedbałej pozie atrakcyjna kobieta, w pięknej, koloru kości słoniowej sukni, bogato ozdobionej perłami i koronkami, szytej według kroju XVIII-go wieku. Suknia miała głęboki dekolt i można było bez przeszkód zobaczyć piękno tej kobiety. Jej oczy były zwrócone ku małej książeczce, oprawionej w białą skórę. Najwyraźniej czytała i nie widziała nas.

Atmosfera tej sceny była tak harmonijna, że obaj byliśmy pewni, iż patrzymy na jedną z aktorek, która prawdopodobnie między zajęciami postanowiła zrobić sobie tu przerwę. Przechodząc obok niej, rzuciłem okiem na książeczkę i rozpoznałem nawet jej tytuł, napisany płowiejącymi, złotymi literami - La Fonta...
Resztę tytułu przykrywała jej dłoń. Pomyślałem sobie, że ona przecież czyta La Fontaine'a w oryginale.

Postanowiłem się uwidocznić i z premedytacją przeszedłem obok niej tak blisko, że dotknąłem koniuszków jej butów. Następnie ukłoniłem się i powiedziałem po francusku: „Excuses nous, Madame”. Na chwilę podniosła oczy znad książki, przyciągnęła do siebie nogi pozwalając nam przejść, spojrzała na nas, uśmiechnęła się i szepnęła: „Merci”.

Opuściliśmy bibliotekę i gdy zeszliśmy na dół, zapytaliśmy panią w recepcji, jaki film tutaj kręcono, ponieważ w bibliotece spotkaliśmy jedną z odpoczywających tam aktorek. Kobieta z recepcji zbladła, spojrzała na nas jakbyśmy byli duchami i uciekła w popłochu.

Z powodu tej reakcji zaczęliśmy badać tę sprawę dokładniej i dowiedzieliśmy się, że owego dnia filmowano tylko mężczyzn...

Jestem przekonany, że wydarzenie to ma coś wspólnego z mocą tego miejsca i jestem pewien, że to nie było spotkanie z duchem. Co więcej, w chwili gdy nawiązaliśmy kontakt werbalny z tą kobietą, nie znajdowaliśmy się w naszym XX wieku, lecz najprawdopodobniej, w jakiś nieznany nam sposób znaleźliśmy się w jej epoce, w epoce, w której żyła. Myślę też, że nasze grzeczne i wolne od lęku zachowanie w trakcie tego spotkania spowodowało, iż nie zostaliśmy zaabsorbowani przez jej rzeczywistość, lecz bez przeszkód powróciliśmy do naszego dzisiejszego świata”.

To interesujące, że Kazimierz Bzowski jest tak bardzo przekonany, iż nie było to typowe „pojawienie się ducha”, jakie znamy z innych zamków. Ta kobieta była tam obecna materialnie i można było dotknąć jej butów. Nie można tu także mówić o nakładaniu się dwóch rzeczywistości, jedna na drugą, jak w przypadki owej małej dziewczynki nad rzeką – chyba że wygląd komnaty tak mało uległ zmianie w ciągu minionych 200 lat, że nałożenie się dwóch różnych realności było tam niezauważalne...

I faktycznie. Tak być mogło. W zamku w Łańcucie nie zrekonstruowano bynajmniej z pomocą zestawienia kilku barokowych mebli stylu umeblowania w celu przyciągnięcia większej liczby zwiedzających muzeum turystów, lecz w wielu częściach zamku – także w bibliotece – znajduje się oryginalne wyposażenie wnętrza. To właśnie czyni ten zamek jedyny w swoim rodzaju.

Właśnie dlatego tak ciężko jest zanalizować ten przypadek. Czy ta kobieta doznała „skoku w czasie” w epoki rokoko w XX-ty wiek, czy też Kazimierz Bzowski i jego przyjaciel przenieśli się na krótki okres czasu w osiemnaste stulecie? A może te dwie rzeczywistości spotkały się ze sobą na jeszcze innej płaszczyźnie?
Na podstawie danych zewnętrznych nie można tego przypadku jednoznacznie określić. Bzowski wierzy, iż został przeniesiony w przeszłość, nie posiadał jednak żadnych punktów odniesienia, dzięki którym mógłby tę hipotezę poprzeć. Wniosek ten wyciągnął po prostu na bazie subiektywnego odczucia.

5 komentarzy:

  1. Panie Romanie każdy Pana wpis czytam jak zaczarowana !!! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne historie, zwłaszcza ta z Łańcuta. Jak to własciwie jest? Czy to znaczy że istnieje wszystko co było, znaczy , czy przeszłość i teraźniejszość istnieją jednocześnie , tylko jakby obok..??

    OdpowiedzUsuń
  3. Te historie są fantastyczne bardzo rozwijają i skłaniają do głębokich rozważań

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja sie zastanawiam,czy jestesmy w stanie znalezc potrale do swiatow rownoleglych z naszego fizycznego poziomu.W razie np:gdybysmy chcieli stad sie ewakuowac wraz z fizycznym cialem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Adamus Saint German zawsze mówi, że jest tu oraz "i". W każdej chwili możemy być w i.

    OdpowiedzUsuń